piątek, 7 listopada 2014

Rozdział drugi.

Podnoszę się gwałtownie. 
Ciężko oddycham i automatycznie łapię się za klatkę piersiową. Tak robi chyba każda osoba, która się czegoś lęka? Sen był przerażający i nie mam zamiaru o nim myśleć, gdyż spowoduje on destrukcję mojego dnia. Leniwie wychodzę z okrycia i stąpam gołymi stopami po zimnej podłodze. Powinnyśmy mieć ją ogrzewaną...zdecydowanie. To chyba oczywiste, że pierwsze co zrobię to zmycie brudu jaki czuję na sobie wspominając sen. W zamiarze miałam o nim nie myśleć, prawda? Kim by była Lilly, gdyby się nie przejmowała?
    Kiedy woda oblewa strumieniami moje ciało, skupiam się na wczorajszym wywiadzie. Harry jest intrygującym człowiekiem, to na pewno. Nie rozmawiałam jeszcze z Agnes i jestem w pełni świadoma, że powinnam, a raczej będę musiała streścić jej jak przebiegło to spotkanie. Zdążę jeszcze wysłuchać jej biadolenia w kwestii tego, że świat jest okrutny, gdyż ona przecież bardzo chciała poznać samego prezesa, Styles Enterprises Holdings. Będę musiała wsłuchiwać się w jej jęki wytrwale, a dopiero później opowiedzieć jakie doświadczenie wyłapałam przeprowadzając wywiad z pieprzonym prezesem, STYLES ENTERPRISES HOLDINGS. Nie mam pojęcia o co całe to zamieszanie. Wiem, że musi znajdować się w tym jakieś drugie dno. Chwilę jeszcze stoję zmywając z włosów pianę po szamponie, dopóki nie przypomina mi się to nieszczęsne pytanie...Och, Harris, zabiję cię. Wyskakuję z brodzika na miękki ręcznik i pospiesznie okręcam się nim. Z prędkością światła mocno wkurzona kończę przygotowania i wparowuję do kuchni zastając przyjaciółkę. Uśmiecha się. 
- Hej, zrobiłam to..
- Ty łajzo - krzyczę. 
- Tosty - kończy. - O co ci chodzi? 
- "Jest pan gejem, panie Styles?" - aż wzdrygam się na to pytanie i ponownie czuję zażenowanie. Nie zapomnę nigdy jego przenikliwych tęczówek i rozbawienia. Śmieje się. 
- Mówisz poważnie? - ponownie wybucha śmiechem. Naprawdę nie jest mi do śmiechu, Agg. Przestaje się śmiać, gdy napotyka moje chłodne spojrzenie. - Skarbie, takie pytania są całkowicie naturalne. 
- Nie, kochanie, takie pytania nie mają racji bytu. - warczę 
- Skąd w tobie tyle złości? Wytłumaczę ci o co mi chodziło - wzdycha teatralnie - Przed wywiadem wyszukiwałam w grafice komputerowej jego zdjęć. Na żadnym z nich nie wystąpił z płcią przeciwną. Wydało mi się to podejrzane. 
Mrużę oczy. O nie. On w zupełności nie wygląda na homoseksualistę, ani się tak nie zachowuje. Poza tym odpowiedział na pytanie negatywnie. Wygląda na asertywnego człowieka. 
- Lil?
- Hm? 
- Przez chwilę się zamyśliłaś. - mówi spokojnie - co odpowiedział? 
- Nie 
- Nie jest? 
- Czy właśnie nie to powiedziałam? - irytuję się. 
- Wyluzuj! 
- Upokorzyłaś mnie przed nim do granic możliwości. Czuję się zdekoncentrowana. - przyznaję 
- On ci się podoba, nie? - pyta uśmiechnięta - wzdychałam do niego przez ostatnie tygodnie, gdy przygotowywałam materiał. - wyznaje głośno. Zaczyna się...
- Zawsze chciałam go poznać, to było moje marzenie. Cholerna choroba! Ale cieszę się, że zrobiłaś to za mnie. Przynajmniej mam możliwość oglądać twoje zaróżowione policzki, gdy o nim wspominam.
ŻE CO? Nic się nie odzywam, za to ona kontynuuje. 
- Jaki on jest? Równie przystojny co na zdjęciach? Wydaję się sympatycznym człowiekiem.
Kochana, gdybyś wiedziała... 
- A jak myślisz? - wreszcie się odzywam. - Cholernie przystojny, ale do ckliwości mu daleko. 
- Naprawdę? - jest mocno zdziwiona - Nie spodziewałabym się tego. 
- Ta, ja też nie - mruczę. Mruży oczy spoglądając na zegarek. 
- Na którą masz do pracy. Jest grubo po 10. 
- Cholera, jestem spóźniona. David mnie zabije! 
- Nie zjadłaś śniadania! - krzyczy, kiedy zabieram torbę z kanapy kierując się do drzwi, 
- Zjem na mieście...- czyli jak zawsze. 

***

Spóźniona, spóźniona, cholera znowu. 
Stoję w korku zastanawiając się czy nie wziąć sobie kolejnego dnia wolnego. David zwolniłby mnie z miejsca. Nie chcę go więcej oszukiwać. Odkąd nie zgodziłam się na wyjście z nim, ogrodził się betonowym murem i trzyma mnie na dystans. Dzięki Bogu, że nie zostawił mnie bez pracy, to doszczętnie zniszczyłoby mi życie. Czuję się zniesmaczona myślą, że mój szef na mnie leci. To mocno popieprzone. Odsuwam od siebie tę myśl. To niestosowne, mimo faktu, że jest on jedynie trzy lata starszy. Parkuję samochód i biegiem ruszam do środka królestwa farb. Nie trudno się domyślić. Pracuję w sklepie z farbami i jakkolwiek to brzmi, uwielbiam tę pracę. 
- Lilly! - o cholera.
- David, tak strasznie cię przepraszam - jestem zrozpaczona, a to zawsze na niego działa. 
Wzdycha 
- W porządku - kiwa głową. 
- Poważnie? - doskakuję do niego i zamykam w uścisku. Nieruchomieje. Właściwie nieruchomieje za każdym razem kiedy go dotykam i ta jego reakcja nigdy mi się nie znudzi. Muska palcami delikatnie moją talię i czuję jak zaciąga się zapachem moich włosów. Okej,,,chyba powinniśmy to zakończyć. 
- Pójdę już, co? 
- Ach, tak, jasne - puszcza mnie zakłopotany i odchodzi, Chichoczę na jego nieśmiałość. 
Za ladą stoi Dan, na co szeroko się uśmiecham. Krzywi się spoglądając na mnie. 
- Dzięki ci wielkie - przytula mnie czule. 
- Kazał ci stanąć za ladą? Jest niemożliwy - uśmiecham się do przyjaciela. - Co tu robisz? 
- Nie spotkałaś się ze mną, pomyślałem, że wpadnę. Długo się nie widzieliśmy, Lil - całuje mnie delikatnie w policzek. Rozlega się dzwonek, co może oznaczać tylko fakt, że ktoś wszedł do sklepu. 
- Myślę, że spotkamy się później, jak widzisz nie mam teraz czasu - uśmiecham się słabo i ściskam go po raz ostatni. Unoszę głowę i zamieram. Harry Styles wpatruje się we mnie swoimi hipnotyzującymi zielonymi tęczówkami. Przyglądam się mu zszokowana. 
- Panno Jones, cóż za miła niespodzianka. 
- Panie Styles - szepczę bez tchu. To zdecydowanie zła reakcja. 
- Pan Styles? Harry Styles? - Dan nie wyszedł. Cholera. - O, rany. Ty jesteś ten Harry Styles? Moja przyjaciółka Agnes miała przeprowadzać z tobą wywiad. - uśmiecha się zbyt szeroko. 
- Lilly się wszystkim zajęła, Jest bardzo inteligentną kobietą - rumienię się na ten komplement. Przyglądam się mu uważnie. Ma na sobie obcisłe ciemnie jeansy, koszulkę w serek i czarną marynarkę. Wygląda zupełnie inaczej niż go zapamiętałam. Jest idealny. "Co Ty powiedziałaś?!" - szepcze podświadomość. Zbyt długo koncentruję się nad jego wyglądem. Nawet nie zauważam, że Dan się ze mną żegna, ściskając mnie lekko. 
- Cóż, nic mi o tym nie wiadomo - spogląda na mnie pytająco - No w każdym razie zobaczymy się później, pa Lil. Panie Styles - kiwa mu głową w geście pożegnalnym z lekkim uśmiechem, ale wzrok Harry'ego pozostaje chłodny. 
- Panie? 
- Rain.
- Panie Rain - dalej utrzymuje kamienną twarz. Dzwonek sygnalizuję wyjście na zewnątrz mojego przyjaciela. co oznacza, że zostałam sama z facetem, który doprowadza mnie do szału swoimi gestami i mową...och szczególnie mową. 
- W czym mogę służyć, panie Styles?
- Zwracam się do ciebie po imieniu, oczekuję, że również zaczniesz wdrażać to w naszej rozmowie. - mruczy - Harry. Mam na imię Harry. 
- W porządku, Harry - naciskam. - W czym mogę pomóc?
Uśmiecha się, chociaż w pewnej chwili ujrzałam błysk złości na jego twarzy. 
- Potrzebuję farby - to takie absurdalne...
- W rzeczy samej. Znajdujemy się w sklepie z farbami - skąd we mnie tyle pewności siebie? 
Piorunuję mnie wzrokiem 
- Odcień czerwony - oblewam się rumieńcem, co zauważa i z wyższością się uśmiecha, jakby właśnie taki był jego plan. Czy nie tego się po nim spodziewałam? 
- Mamy różne odcienie czerwieni, pokazać? - mój głos drży i oblewam się rumieńcem...znowu.
- Tak. Proszę prowadzić, panno Jones. - że jak?
- Wydawało mi się, że przeszliśmy na Ty.
- Cóż, złamałem tą regułę. 
- Tędy proszę - mruczę, wskazując drogę, ale się nie ruszam. Unosi brwi z chytrym uśmiechem. 
- Panie przodem. 
No jasne. Idąc w kierunku stoiska z wybranym przez Harry'ego odcieniem czuję się niepewnie. On wypala dziurę w moich plecach. Dlaczego czuję się przy nim tak niepewnie? Kurwa mać. Moje zakłopotanie sięga zenitu. Wskazuję dłonią poszczególne farby i opatruję je konkretną nazwą. Zamyślony spogląda na wszystkie z nich. 
- Co pana sprowadza do naszego sklepu? - pytam, aby podtrzymać rozmowę. Przekręca głowę, spoglądając na mnie zszokowany, ale i niezadowolony. Zapewne z nazwania go panem, ale nic już nie mówi na ten temat. 
- Został mi on polecony - odpowiada dobitnie. - Wezmę dziką czerwień. Pięć razy. 
Dzika czerwień?! 
- Okej... - krępuję się pod jego czujnym spojrzeniem. Czy on może przestać się tak gapić?! 
- Potrzebujesz czegoś jeszcze? - wydaje się osłupiały. Cudownie widzieć reakcje tak zupełnie nie podobną do jego charakteru. 
- Nie wiem. Co proponujesz? - lustruję go wzrokiem. Spina się, co zaskakuje mnie jeszcze bardziej. Czy to nie oczywiste? 
- Kombinezon? - wyrzucam z siebie. 
- Kombinezon? 
- To właśnie powiedziałam - irytuję się, gdy on rzuca mi gniewne spojrzenie - Nie chcesz chyba pobrudzić ubrań? 
- Zawsze mogę je zdjąć - uśmiecha się. Wzrok wbijam w podłogę. Pieprzony dupek!
- Oczywiście wezmę ten kombinezon, nie chcę się pobrudzić.
No i super. Nie dręcz mnie więcej! Wręczam mu niebieskie ubranie robocze, co powoduje, że przez chwilę stykami się opuszkami palców. Chryste, ta elektryczność. Nieruchomieję, ale szybko przywołuję się do porządku i uciekam za ladę. 
- Jak praca nad artykułem? - pyta. Podnoszę wzrok i uśmiecham się z ulgą. Cieszy go ten widok. 
- Agnes Harris pisze artykuł, ja tylko ją zastępowałam z powodu jej choroby. Na pewno świetnie jej idzie. Jest redaktorem naczelnym tej gazety. Była załamana tym, że sama nie mogła przeprowadzić tego wywiadu. Martwi ją jedynie fakt, iż nie poprosiła o żadne zdjęcia. 
- Cóż, jestem w okolicy, być może jutro? - jest całkowicie zamyślony, ale i zdecydowany. 
- Sesja zdjęciowa?  - kiwa głową na zgodę. 
- Agg będzie zachwycona. Znam dobrego fotografa - uśmiech nie schodzi mi z twarzy. 
- W porządku - nadal się uśmiecham - Dasz mi znać w sprawie jutra, dobrze? - wyjmuję z portfela wizytówkę - Tu jest numer mojej komórki, zadzwoń
- Jasne 
Ostatecznie wbijam na kasie wszystkie jego zakupy. 
- Razem pięćdziesiąt funtów - mówię - Reklamówkę? 
- Poproszę, Lil - zdrobnienie mojego imienia w jego ustach brzmi zachwycająco i cała drżę. - Zadzwonisz do mnie w sprawie tej sesji, tak? - Tak, do cholery, oczywiście, że zadzwonię 
Kiwam tylko głową. 
- Świetnie. Wobec tego do zobaczenia jutro. - sądząc po jego minie chce coś jeszcze dodać i nie mylę się. 
- Cieszę się, że panna Harris nie mogła przeprowadzić tego wywiadu - zachwycony moją zdumioną miną wychodzi ze sklepu obładowany reklamówką.
    Wbrew wszystkiego, podoba mi się jak jasna cholera...



____________________________________________________


W poprzednim rozdziale wyjaśniłam wyrażenie z gwiazdką* 
Z góry przepraszam, że nie zrobiłam tego od razu, ale zwyczajnie o tym zapomniałam :)

2 komentarze: